W kierunku krainy trolli- Niemcy
13:29Po długich debatach, obliczeniach, listach z plusami i minusami postanowiliśmy pojechać do Norwegii samochodem, całkowicie drogą lądową. Naszą niezawodną maszyną miał być niebieski Citroen Saxo (pieszczotliwie- saxiczko), którego dumnym właścicielem jest Wiktor. Jako, że jego uwielbienie dla citroena mało kto podziela- na tak długą drogę został nam powierzony samochód p. Ani- mamy Wiktora. Z tego miejsca jeszcze raz jej dziękujemy i gratulujemy odwagi:) . Do przejechania mieliśmy ok. 2400 km. Zaczynaliśmy w Międzyrzeczu, następna stacja Pinneberg k/ Hamburga, następnie Goteborg w Szwecji i na końcu- Østerbø Fjellstove niedaleko Aurland- miejsce naszego trzymiesięcznego pobytu. Pierwszą część drogi- ok. 900 km pokonaliśmy razem z babcią Rózią, która w Pinnebergu mieszka i zapewniła nam pierwszy nocleg. Droga minęła bez większych przeszkód, w pięknej pogodzie i z jednym krótkim zgubieniem w Hamburgu, które swoją drogą pozwoliło popodziwiać piękne jezioro w środku miasta (Außenalster), które tego dnia było pełne żaglówek. Już w Pinnebergu ruszyliśmy na poszukiwania kafejki internetowej, żeby sprawdzić nasze konto na couchsurfingu. Czy ktoś zaoferuje nam kanapę, czy też czeka nas nocleg w namiocie?- to jedno pytanie kotłowało się nieustannie w naszych głowach;) A tutaj niespodzianka! Na 22 wysłane zapytania o nocleg- jedno pozytywne! Deyaa- kobieta clown postanowiła nas przygarnąć. Deyaa spytała się również, czy nie zgarniemy jej po drodze z Kopenhagi, w której właśnie przebywa. Oczywiście odpisaliśmy, że tak- niestety odebrała naszą wiadomość, jak już trzymała w ręku bilet na pociąg i nic nie dało się zrobić.
29 czerwca rano opuściliśmy Pinneberg- bezpieczną przystań na babcinym wikcie i opierunku;) Pojechaliśmy w kierunku Flensburga, gdzie mieliśmy się spotkać ze znajomymi- Anią i Jurkiem, którzy tam spędzali wakacje. Flensburg to urocze portowe miasteczko, nad którego ulicami (z niewiadomych przyczyn) rozwieszone są buty:
W czasie , w którym tam byliśmy odbywały się dodatkowo regaty starych żaglowców, w śród nich można było wyłowić dwa z czterech wówczas startujących jachtów klasy j-12. Jest to klasa, która ok. 60 lat temu obowiązywała w regatach o puchar Ameryki – najstarszych regatach na świecie. Mimo że jachty te różniły się nieco od swych protoplastów (były naszpikowane nowoczesną technologią, żagle, mimo że przypominały te sprzed epoki również zostały wykonane za pomocą ‘kosmicznej’ technologii). Jednym z uczestników był sam jego wysokość Harald król norweski:)(nomen omen). Łódź robiła spore wrażenie:
Harald miał się ścigać z łodzią tej samej klasy, będącą własnością lokalnego niemieckiego magnata :).
Na koniec Jurek zabrał nas 5 km od Flensburga do miejsca, gdzie znajduje się jeden z największych zabytków Schleswig-Holstein- pałac na wodzie- Schloß Glücksburg:
Tam pożegnaliśmy się z Jurkiem. Trochę wcześniej z Anią, która pilnie poszła do szkoły, ponieważ przygotowuje się do egzaminu na odpowiednik naszego sternika morskiego. Po zjedzeniu drogiego i średnio smacznego obiadu na granicy niemiecko- duńskiej (jakieś tureckie ‘klaf-kalash’), opuściliśmy Niemcy i pognaliśmy duńskimi autostradami w kierunku Kopenhagi…cdn.
2 komentarze
Regaty w Glücksburgu to Rolex Baltic Week, tu link z rezultatami i dobrymi zdjeciami:
OdpowiedzUsuńwww.rolex-baltic-week.com
Krol Harald mial tam swoja 12-tke "Vema III" (to chyba ta na Waszym zdjeciu), ktora nie sterowal i ktora ulegla miejscowemu matadorowi "Sphinx" - istnieje tam taka kolezenska rywalizacja :) Ale krol Harald mial tam tez swoja 8-ke "Sira", ktora sam sterowal i na ktorej zdobyl vice-mistrzostwo w klasie Sira (8-ki sprzed roku 1960).
zdumiewajacy jest poziom zeglarski tych zalog i lodek; widzialem juz dobrych zeglarzy na polnocy Europy (coz, Vikingowie), znam tez manewrowe "Jadro Ciemnosci" wsrod mazurskich czarterowek (wiekszosc manewrow konczy sie kolizjami albo przynajmniej ostrym cyrkiem ;),
ale takiego czegos, jak na Rolex Baltic Week, nie widzialem jeszcze.
Np. chlopcy ze Szwajcarii manewruja swoja 8-ka w porcie bez silnika (to prawie 14 metrow i 10 ton!), odwracaja dziob jachtu pod dopychajacy wiatr, po przejsciu linni wiatru stawiaja zagle i wyjezdzaja z boxu :) i to wszystko za pomca paru ruchow reka czy noga, bez krzyku, szram na burcie i hektyki, elegancja, doswiadczenie i inteligencja, ah... :)
albo inny przypadek: noc, godzina 23.00, w resztach Midsummerowego zmierzchu mknie po fjordzie 8-ka, jak duch, bez swiatel. W umiarkowanym wietrze wchodzi do portu na zaglach, zrzuca je po kolei i dochodzi do kei w dlgim rozpedzie (pareset metrow), "na jajko", czysta klasyka :) zaloga 3-osobowa, 10 ton, ciasny port pelen klasycznych cacek - i manewr sie udaje. Brak po prostu slow... i znow nie ma tam komend i rykow, demolacji innych lodek, nie ma 30-tu obych ludzi, ktorzy z bosakami biora udzial w jakims rozpaczliwym manewrze - slychac tylko kilka cichych zdan, jakies pytanie i wszystko pasuje :)
ktos kiedys chyba slusznie powiedzial, ze manewrowka to krolowa zeglarskich dyscyplin, i to chyba prawda: mozna zeglowac bez navigacji, locji, map i swiatel, bez sauny, WC i telewizora na pokladzie, byc moze nawet bez wysokosci stania, piwa i szant, ale nie ma zeglarstwa bez manewrowki - to jest po prostu natura zagli. I czesto jest ona niestety niechlujna. w tym sensie te ragaty to bylo cos wyjatkowego. Okazuje sie, ze nie tylko manewry pod zaglami w regatach moga byc genialne - nawet cos takiego, jak wejscie i wyjscie z portu moze miec jakosc poetycka :)
z rzyglarskim pozdrowieniem w kierunku krainy Fjordow milego dnia zyczy Wam j.o.
Dla nas wielkim przeżyciem było już obejrzenie co niektórych piękności w tamtejszym porcie. Tyle tak świetnie zachowanych łodzi w takim wieku w Polsce się nie uświadczy.
OdpowiedzUsuńCo do jakości polskich załóg na mazurskich akwenach mogę tylko w milczeniu pochylić głowę... Sam byłem w tamtym roku świadkiem jednej załogi która wchodziła do giżyckiego portu 'po trupach'. (Lekkim usprawiedliwieniem dla nich był fakt że wchodzili do portu bez steru ;)
Pozdrawiamy :)