Zawsze tak robię. Kiedy za oknem szaro, mokro, a kolorowe kwiaty, które przez kilka ostanich miesięcy pokrywały mój balkon zamieniły się w suche badyle. Wspominam lato. Nurzam się w tych przepełnionych światłem zdjęciach, chłonę to niebo w odcieniu paryskiego błękitu, ten piasek w kolorze lnu i te czekoladowe lody w kolorze.... hmmm. Mam też do tego okazję ponieważ Wiktor zawsze w okresie listopada/grudnia zabiera się za obróbkę zdjęć z czerwca/lipca. I wtedy pluję sobie w brodę, że tak na niego naskakuje zawsze, zachęcam, wiszę jak miecz Demoklesa, błagam : No obróbże! Mój mąż myśli po prostu o mnie. Nie, nie obrobię od razu po przyjeździe - dzień letni dosyć ma przecież swego blasku. A tak w listopadzie, kiedy zaraz po wstaniu i kawie mam ochotę położyć się z powrotem do łóżka, takie letnie zdjęcia potrafią rozpalić krew, wlać nadzieję, że może warto jednak przetrwać tę zimę?
Wiele osób, słysząc, że mam trzech synów obiecuje mi, że kiedyś tam będą mnie nosić na rękach i traktować jak księżniczkę. Uprzejmie donoszę, że doczekałam się! No..może nie noszenia na rękach ale koronacji przez mojego najstarszego.
Zawsze, kiedy uda nam się wyrwać gdzieś bez dzieci, pada zdanie: "Czemu wcześniej nie robiliśmy tego co weekend?" Czemu nie raz woleliśmy spędzać godziny, oglądając serial przed laptopem, zamiast ruszyć tyłki i pozwiedzać okolicę? Czemu do diabła nie wykorzystaliśmy tego czasu przed dziećmi do ostatniej sekundy? Czemu nie wycisnęliśmy go jak cytryny? Kiedy mogliśmy, kiedy jeszcze nie byliśmy za nikogo więcej odpowiedzialni poza sobą. Kiedy rytm dnia nie zależał od rozkładu drzemek, a zagubiony ludzik lego nie psuł humoru wszystkim członkom rodziny. Jakby życie dzieliło się na to przed pojawieniem się dzieci i po pojawieniu się dzieci. W takim razie żyjemy obecnie w 4 r.p.n.k. (czyt. czwartym roku po narodzinach Kazika). W 4 r.p.n.k. wybraliśmy się pierwszy raz na rowery na Jurę.
Trudno w to uwierzyć, ale już ponad rok chłopaki są z nami. Myślę, że po tym
czasie jesteśmy już w stanie opowiedzieć trochę o naszych trikach, które
pozwoliły nam przetrwać, a nawet całkiem znośnie funkcjonować. Mam wrażenie, że
codziennie balansujemy na granicy szaleństwa, ale szczęśliwie nie
przekroczyliśmy jeszcze tej cienkiej linii. Pamiętam, że sama szukałam
doświadczeń innych rodziców bliźniaków, żeby znaleźć rozwiązanie jakiegoś
problemu, sprytne pomysły ułatwiające życie czy też odrobinę pocieszenia. Może ten wpis stanie się czymś takim dla
innych wkraczających w rodzicielstwo do kwadratu (albo nawet sześcianu).
Trio – bliźniaki i trzylatek nie jest najłatwiejsze w
obsłudze. Często brakuje rąk i cierpliwości. Przez ten rok podjęliśmy jednak
szereg decyzji i wypróbowaliśmy kilka metod, które pozwalają nam dość zręcznie
ogarniać wielodzietną rzeczywistość. Ad
rem!
Zagrzebałam się dzisiaj we wspomnieniach. Kazik ma już 3,5 roku, a tutaj świeżo upieczony roczniak w Koloseum. To była jego pierwsza zagraniczna podróż z nami, z niewiadomych przyczyn zupełnie przemilczana na blogu. Czas naprawić ten błąd. Proszę Państwa - zapraszam na rzymskie wakacje!
Jak z blondyna stać się brunetem wieczorową porą? Wystarczy 300 g Decomoreno.
Coraz bardziej lubię tego małego gościa. Nasze początki były bardzo trudne i do teraz z nikim się tak nie kłócę jak z nim. Stoimy czasem naprzeciwko siebie i tupiemy ze złości. Ale coraz częściej myślę, że jest tak dlatego, że on taki do mnie podobny. Pamiętam jak nie mogłam się doczekać kiedy ten mały człowiek w końcu się wypowie. Kiedy zamiast dialektu wschodniochińskiego albo mowy ciała usłyszymy proste, albo nawet i złożone zdanie. Kiedy zacznie wpuszczać nas w swój świat. I zaczął. Uwielbiam go słuchać i z nim rozmawiać kiedy wracamy razem z przedszkola. Czasem siedzimy z Wiktorem opowiadamy sobie nawzajem co dzisiaj do nas powiedział. Postanowiłam co smaczniejsze kąski tutaj zapisać, żeby nie zapomnieć i poprawić sobie nastrój, bo Kazimierz to gość o nieprzeciętnym poczuciu humoru.
Kocham Włochy. Mogłabym tam mieszkać i przede wszystkim jeść - bez przerwy. Nawet wizyta we włoskim supermarkecie potrafi napełnić mnie ekscytacją wynikającą z obietnicy kulinarnego spełnienia. Ach te sery, wino, makarony, szynka dojrzewająca....Kiedyś na zajęciach szwedzkiego przerabialiśmy tekst o najdłużej żyjących ludziach na świecie - w pierwszej trójce uplasowali się mieszkańcy włoskiej Sardynii. Ponoć wybitna długość ich życia zależy od dużej ilości zjadanego sera pecorino, codziennego picia wina i oddania rodzinie. Zupełnie się nie dziwię - po tygodniu tam spędzonym wiem, że mogłabym tam żyć sto lat. Nawet mimo tego, że pojechaliśmy tam w najzimniejszym miesiącu w roku.