Są takie wydarzenia, które napędzają ciąg przyczynowo-skutkowy w naszym życiu. Wystarczyłoby zmienić tę jedną chwilę w przeszłości, a wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej. Bo gdybyśmy nie pojechali na obóz żeglarski w Myśliborzu, nie nauczylibyśmy się najprawdopodobniej żeglować, a gdybyśmy nie umieli żeglować, nie poznalibyśmy się z Wiktorem w porcie w Mikołajkach, a gdybyśmy nie poznali się z Wiktorem w Mikołajkach, nie bujałabym teraz jedną ręką Tadka, drugą łaskotała Filipa, myśląc o tym jak Kazik się ma dzisiaj w przedszkolu, pisząc jednocześnie nosem na klawiaturze (przy okazji polecam książkę Stevena Kinga "Dallas":)). To zabawne, ale już w Myśliborzu w 1999 roku powinniśmy się byli poznać, bo byliśmy tam w tym samym czasie. Cóż, dwunastolatka w jaskrawożółtym stroju kąpielowym (jakaż to była modna ówcześnie stylizacja) nie do końca mogła przypaść do gustu szesnastolatkowi w bundeswerce. W 2011 roku sytuacja wyglądała już zupełnie inaczej. Ale wszystko zaczęło się tam - w Myśliborzu. Kiedy w drodze powrotnej ze Świnoujścia do domu Wiktor zaproponował, żebyśmy lekko zboczyli z trasy i zobaczyli jak, żyjący w naszych wspomnieniach ośrodek żeglarski wygląda obecnie, odpowiedź mogła być tylko jedna.
Tydzień w Świnoujściu wystarczył, żeby stwierdzić, że moglibyśmy spokojnie tam zamieszkać, bo tak przyjaznego mieszkańcom miejsca dawno nie widzieliśmy. Nie wszystkie atrakcje dane nam było sprawdzić - za mało czasu, nie ta pogoda, trochę za małe jeszcze bliźniaki, żeby np. pojeździć na rowerze, ale o to kilka sprawdzonych przez nas możliwości.