Dobre 50 lat temu moja babcia towarzyszyła dziadkowi w podróży żukiem do Świnoujścia, w celu załatwienia, jakiejś bliżej nieokreślonej już sprawy. Kiedy już rzeczoną sprawę załatwili, babcia powiedziała do dziadka, że chciałaby teraz zobaczyć morze, co dziadek skwitował słowami: "Szkoda czasu! Co wodę oglądać będziesz?". I nie zobaczyła. My postanowiliśmy zapakować trójkę dzieci i przejechać 800 km, żeby tą wodę zobaczyć i to w kwietniu. Świat stanął na głowie, powiedziałby dziadek.
Zamykając temat naszego wypadu z Kazikiem na Islandię postanowiłam zamieścić tutaj mój pierwszy, samodzielnie zmontowany film. Proszę o wyrozumiałość - jest bardzo amatorski, momentami nieostry, za to bardzo rodzinny i myślę, że oddaje urok Islandii.
Ostatnio dużo ciszy na blogu, bo trochę trudny czas za nami. Kazik bardzo dużo chorował - trzy zapalenia oskrzeli pod rząd. Ogarnianie całej trójki naszych pociech nawet z pomocą drugiej osoby nie należy do najłatwiejszych. Zwłaszcza, że Kazik oswaja się dopiero z młodszymi braćmi, tak jak w sumie i my. Święta wielkanocne stały się pretekstem do pierwszego wspólnego wyjazdu całą naszą powiększoną rodziną i były czasem kiedy w końcu wszyscy byli zdrowi. Na razie tylko 80 km do dziadków, ale miało to znamiona prawdziwej wyprawy - zwłaszcza pakowanie. Kiedy kupiliśmy nasz nowy "rodzinowóz" z uznaniem patrzyliśmy na rozmiar bagażnika. Wygłosiłam nawet zdanie, że będzie ciężko go w całości zapakować. O słodka nieświadomości! Naszym następnym zakupem będzie bagażnik na dach. Trzeba się przyzwyczaić, że odtąd będziemy podróżować jak tabor cygański, lub niczym ślimak nosić ze sobą cały dom. No chyba, że za jakiś czas opanujemy feng shui naszego bagażnika.