Zawsze tak robię. Kiedy za oknem szaro, mokro, a kolorowe kwiaty, które przez kilka ostanich miesięcy pokrywały mój balkon zamieniły się w suche badyle. Wspominam lato. Nurzam się w tych przepełnionych światłem zdjęciach, chłonę to niebo w odcieniu paryskiego błękitu, ten piasek w kolorze lnu i te czekoladowe lody w kolorze.... hmmm. Mam też do tego okazję ponieważ Wiktor zawsze w okresie listopada/grudnia zabiera się za obróbkę zdjęć z czerwca/lipca. I wtedy pluję sobie w brodę, że tak na niego naskakuje zawsze, zachęcam, wiszę jak miecz Demoklesa, błagam : No obróbże! Mój mąż myśli po prostu o mnie. Nie, nie obrobię od razu po przyjeździe - dzień letni dosyć ma przecież swego blasku. A tak w listopadzie, kiedy zaraz po wstaniu i kawie mam ochotę położyć się z powrotem do łóżka, takie letnie zdjęcia potrafią rozpalić krew, wlać nadzieję, że może warto jednak przetrwać tę zimę?