Muzyka odgrywa bardzo dużą rolę w naszym życiu. Nie, nie jesteśmy ani muzykalni, ani nie gramy na instrumentach, ale nie wyobrażamy sobie codzienności bez muzyki w tle. Chcieliśmy zaszczepić nasze muzyczne zamiłowanie także naszym dzieciom. Często jednak mam wrażenie, że muzyka opatrzona epitetem " dla dzieci" to głównie prosty, elektroniczny bit i po stokroć przerabiane stare, zgrane rymowanki. Jak w literaturze dziecięcej zrobiliśmy ogromy skok do przodu i widać już wysoką jakość zarówno tekstu jak i strony graficznej, tak żeby znaleźć fajną muzykę, która spodobałaby się dzieciakom, a jednocześnie nie raniła dotkliwie naszych uszu, trzeba się trochę postarać. Dlatego chciałabym Wam dzisiaj polecić nasze sprawdzone piosenki, które umilają naszą codzienność, ale również podróżowanie samochodem. Niedawno wróciliśmy z wakacyjnej podróży, podczas której przejechaliśmy ponad 2000 km i mówię Wam gdyby nie te piosenki moglibyśmy tego nie przetrwać. Poniżej znajdziecie listę naszych muzycznych propozycji, ale nie każda z tych piosenek jest stricte "dla dzieci".
Nie do końca wychodzą nam w tym momencie duże podróże z całą trójką chlopaków, więc urządzamy sobie chętnie mikrowypady. Mieszkamy w fajnym mieście, które potrafiło zwabić 12 milionów turystów, więc naprawdę ma dużo do zaoferowania także tym, którzy żyją w nim na stałe. Np. Smog :) Postanowiłam pokazać Wam tutaj nasze ulubione miejsca w Krakowie i okolicach, w których dobrze funkcjonują i dorośli i dzieci.
Pewnie już się przyzwyczailiście do tego, że u nas na blogu czas płynie trochę innym rytmem. W grudniu zabieramy Was do czerwcowej Toskanii a w czerwcu można zobaczyć na blogu śnieg. Nie dostaniecie więc zapewne szoku poznawczego na widok kolorowych liści. Postanowiłam przygotować serię krótkich wpisów o naszych najfajniejszych krótkich rodzinnych mini - wyprawach. Mam nadzieję, że te wpisy będą pomocne, kiedy w Waszych głowach zaczną coraz częściej pojawiać się pytania: "hmmm...gdzie tu się wyrwać na weekend?" , "taka piękna niedziela, gdzie tu pojechać poza Kraków?". Będą też wpisy o miejscach w granicach Krakowa, bo nasze miasto ma naprawdę dużo do zaoferowania.
Styczeń już zawsze będzie mi się
chyba kojarzył z miarowym szumem inhalatora, ewentualnie z hukiem odkurzacza o
drugiej w nocy i dzikim płaczem delikwenta, któremu akurat wyciągany był katar.
I ta myśl: „Czy sąsiedzi znienawidzą nas jeszcze bardziej?”. Katar, zapalenie
oskrzeli, duszność krtaniowa, a potem rota
wirus na dokładkę. Jak nie jeden, to drugi, no i oczywiście trzeci i koło się
toczy i toczy. Odkurzacz śmierdzi, pralka nie wyrabia, złote monety sypią się
do aptecznego skarbca.
Mam trójkę dzieci i chyba powinnam już coś wiedzieć. Ale mam takie wrażenie, że z każdym kolejnym dzieckiem wiem lub jestem pewna coraz mniej. Mam czasem takie marzenie, że nasza rodzina to takie uporządkowane korpo a ja niczym manager panuje nad każdym trybikiem w maszynie. Tymczasem nasze życie przypomina bardziej zarządzanie chaosem. Zamiast idealnie zorganizowanego korpo mam w domu hippisowską komunę (przy tej okazji jeżeli ktoś nie oglądał to polecam "Tillsammans"/ "Tylko razem" Lukasa Moodyssona). Każdy ma swoje zdanie, które głośno wyraża jak nie słowem to czynem. Nie, nie będę robił kupy do nocnika, wolę za fotelem! Nie, nie będę rysował kredką po papierze, ta biała kanapa w salonie jest dużo lepsza! Ma taką ładną fakturę! Wiem, że nie wolno gryźć - ale ja po prostu musiałem, MUSIAŁEM go ugryźć. Zdenerwowałem się i będę leżał na tej podłodze twarzą do ziemi i co mi zrobisz? Tak - wszyscy chcemy tego czerwonego resoraka z sygnałami! Teraz, już, natychmiast! Nie! Ten nie ma sygnałów! Ten nie jest czerwony! No i znowu MUSIAŁEM go ugryźć.
Kiedy tylko poznałam Wiktora, zdałam sobie sprawę, że poza byciem świetnym partnerem w życiu, będzie też doskonałym partnerem w podróży. Poznaliśmy się zresztą na łódce na Mazurach i od tamtej pory jeśli gdzieś jedziemy to w większości razem. Długo myślałam, że we dwójkę jest nam w podróży najlepiej. (Sorry, Dzieci!) Jesteśmy dogadani, wiemy czego oczekujemy, interesują nas podobne destynacje. Często w podróży jest nam lepiej niż w domu. Jesteśmy wobec siebie bardziej wyrozumiali - nieodłożony do zmywarki kubek nie przeszkadza tak bardzo.
Zawsze tak robię. Kiedy za oknem szaro, mokro, a kolorowe kwiaty, które przez kilka ostanich miesięcy pokrywały mój balkon zamieniły się w suche badyle. Wspominam lato. Nurzam się w tych przepełnionych światłem zdjęciach, chłonę to niebo w odcieniu paryskiego błękitu, ten piasek w kolorze lnu i te czekoladowe lody w kolorze.... hmmm. Mam też do tego okazję ponieważ Wiktor zawsze w okresie listopada/grudnia zabiera się za obróbkę zdjęć z czerwca/lipca. I wtedy pluję sobie w brodę, że tak na niego naskakuje zawsze, zachęcam, wiszę jak miecz Demoklesa, błagam : No obróbże! Mój mąż myśli po prostu o mnie. Nie, nie obrobię od razu po przyjeździe - dzień letni dosyć ma przecież swego blasku. A tak w listopadzie, kiedy zaraz po wstaniu i kawie mam ochotę położyć się z powrotem do łóżka, takie letnie zdjęcia potrafią rozpalić krew, wlać nadzieję, że może warto jednak przetrwać tę zimę?