4 sierpień - Berdalsbu - o chatko! Jak dobrze, że jednak byłaś!
21:40Kolejny dzień wolny dostaliśmy z Wiktorem osobno. Wiktorowe wolne (zgodnie z naturą właściciela;)) przeznaczone zostało na słodkie lenistwo. W Kasiowy dzień wolny Wiktor miał tylko późnowieczorną zmianę, więc postanowiliśmy wyruszyć dzień wcześniej, pobiwakować w górach i wrócić, tak by zdążył do pracy. Pogoda osterbosjańska - czyli deszcz w różnym stopniu natężenia. Jednak nie poddaliśmy się i ubrani po szyję we wszystko co wodoodporne ruszyliśmy szlakiem do Hallinskeid. Sandra - nasza pani kierownik - powiedziała nam, że jeżeli nie będzie nam się chciało rozbijać namiotu, to przy szlaku jest mała, samoobsługowa chatka, w której możemy przenocować. Mokre podłoże przekonało nas, że to dobre rozwiązanie. Trasa zaczynała się przy tunelu Nesbø i prowadziła malowniczą doliną Kringledalen. Najpierw strome podejście przez okrutny norweski lasek, który atakuje i przytłacza, potem już otwarta przestrzeń i spacer wzdłuż rzeki Katla. W pewnym momencie pomyliliśmy szlak (co tutaj nie jest w cale takie trudne) i doszliśmy ścieżką wydeptaną głównie przez owce do zapory na Katlavattnet. Dzięki nowo zakupionej mapie zorientowaliśmy się gdzie jesteśmy i robiąc małe kółeczko, po okrążeniu góry odkryliśmy szlak na nowo. Pogoda mocno się zepsuła. Przenikliwy wiatr i uderzający nas w nosy deszcz sprawił, że mieliśmy dość.
Szliśmy co raz szybciej kamienistym szlakiem, wypatrując chatki. A tej nie ma i nie ma. Sandra mówiła: dwie godziny, a my już 3,5 w drodze i nic. Kamieniste podłoże nie zachęcało do rozbijania namiotu. Po 30 min odkryliśmy na szlaku, w miejscu gdzie wg mapy powinien znajdować się nasz cel, jakiś betonowy bunkier. Nie wyglądał zachęcająco, ale podbiegliśmy do niego stęsknieni za kawałkiem dachu. To jednak nie nasza chatka. Zaczęliśmy się martwić, kiedy z oddali zamajaczył kształt małej drewnianej chatki, oddalonej 1 km od szlaku. Nie byliśmy pewni, czy to to, ale postanowiliśmy zaryzykować i przejść po olbrzymich kamieniach. Po 5 min z drugiej strony zobaczyliśmy jednak jakiś dachopodobny kształt i zaczęliśmy mieć wątpliwości. Zawróciliśmy. Na szczęście Wiktor wnikliwie się przyjrzał i okazało się, że trzecia kandydatka na chatkę to kamień :). Wróciliśmy, więc do kandydatki nr 2. Bingo! Kiedy otworzyliśmy drzwi malutkiej drewnianej chateczki, naszym oczom ukazało się przytulne wnętrze z piętrowym łóżkiem, piecykiem, kuchenką i całą masą drewna i świec.
Wiktor rozpalił w kominku, zjedliśmy kanapki i paczkę tiki-taków, wpisaliśmy się do księgi gości (przeciętnie jeden gość na tydzień) i poszliśmy spać. Rano obudził nas dmący wiatr, a za oknem mgła, że na metr nie widać. Po szybkiej toalecie w pobliskim jeziorze ruszyliśmy w drogę powrotną. Z żalem opuściliśmy ciepłą, kochaną chatkę, żeby zmierzyć się z hulającym na zewnątrz żywiołem;). Podeszliśmy pod zaporę i odbiliśmy tym razem w drugim kierunku. Dopadł nas deszcz i kamienista droga przestała być przyjemna. Kilka razy twardo lądowaliśmy. Obeszliśmy zaporę z prawej strony i dotarliśmy do żwirowej drogi, która zaprowadziła nas do głównej drogi, tuż przy Steinbergdalenshytta. Marsz ten wydawał się nie mieć końca. Od tamy szybkim krokiem w gęstym deszczu droga tam zajęła nam ok 4 godziny. Gdy dotarliśmy do głównej drogi pozostało nam jedynie 10 km do naszej Osterbiańskiej kwatery głównej. Jednak żadnemu z nas już nie uśmiechało się przejście chociażby 10 metrów... Pozostał stop. Jeden samochód na 5 min:) Mieliśmy sporo szczęścia bo po 15 min zatrzymał się - sympatyczny Norweg i zabrał nas – zmokłe kury do domu:). I dalej żyjemy długo i szczęśliwie:)
GALERIA
0 komentarze