Vestre Austabotntind 2100 m n.p.m.

16:40

Minął rok odkąd postanowiliśmy zaprzędz się w kierat monogamicznego związku ;) Rocznica cudownie zgrała się z dniem wolnym (2 wrzesień) można było ją więc uczcić odpowiednio. Pojechaliśmy z namiotem i koszem piknikowym w Hurrungane. Cel- Vestre Austabotntind- zachodni wierzchołek moim zdaniem (Kasi) najpiękniejszej góry w tym paśmie. Store Austabotntind był niestety poza naszym zasięgiem- wejście obejmuje elementy wspinaczki.
Wczesnym wieczorem dotarliśmy pod punkt poboru opłat (Bomstationen) na drodze Årdal-Turtagrø. W pobliżu znaleźliśmy idealne miejsce na biwak. Rozbiliśmy namiot z widokiem na szczyt i na niebie pojawiła się tęcza. Wiktor zadbał o romantyzm wieczoru i zabrał od groma świec, które powbijał w ziemię i pozapalał. Zamiast wina- Guinness (bo zamknęli nam Vinmonopolet o 17, a to jedyne miejsce gdzie można kupić coś powyżej sześciu promili). Tak pięknie, że aż kiczowato (brakuje tylko renifera na rykowisku;))



O 9 rano dnia następnego ruszyliśmy w górę. Na Austabotntind nie ma znakowanego szlaku, ale wyczytaliśmy, że wystarczy trzymać się grani po zachodniej stronie. Idąc na przełaj przez podmokłe meszki dotarliśmy do grani. Okazało się, że co jakiś czas rozmieszczone są trolle, czyli kupki kamieni pokazujące gdzie mniej więcej należy iśc. Na początku szliśmy we mgle, ciężko było się , więc zorientować gdzie konkretnie jesteśmy. Jak to w norweskich górach bywa- trzy razy myśleliśmy, że to już szczyt :) A tu za jednym wzniesieniem kolejne i kolejne i jeszcze kolejne. Po trzech godzinach stanęliśmy na szczycie. Za nami we mgle majaczył wierzchołek groźnego Store Austabotntindu. Mgła spowijała wszystko. Czuliśmy, że pod nią jest słońce- jak na taką wysokość było zadziwiająco ciepło. Spędziliśmy na szczycie prawie godzinę, czekając na przejaśnienie. Co jakiś czas chmury się rozstępowały, żeby pokazać nam przez sekundę co tracimy. Smutni zaczęliśmy schodzić na dół, kiedy po 15 min chmury się rozstąpiły. Było tak:







Droga tam i z powrotem to ok.7 godzin. Trasa głównie po kamieniach, niekoniecznie stabilnych. Momentami wąską granią, przy sporej ekspozycji- kilka momentów, gdzie łańcuchy, by nie zaszkodziły, ale generalnie bez większych trudności.
A oto i nasza góra w całej krasie:





Jeszcze tego samego wieczora wróciliśmy do Østerbø, a tam czekała na nas najlepsza impreza pożegnalna na świecie. Skończyło się o 5 rano- tańcem pogo w chatce olimpijskiej do KNŻ :). Pytanie Niny(naszej szefowej) dnia następnego: „Co to za armia przemaszerowała wczoraj przez Østerbø?”:)


GALERIA

You Might Also Like

0 komentarze

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...