DROGA NA KAZBEK - DO TRZECH RAZY SZTUKA

20:21



Jakiś czas temu koleżanka poprosiła mnie, żebym opowiedziała jej o naszym wejściu na Kazbek, ponieważ sama planuje w najbliższym czasie zdobycie tego pięciotysięcznika. Nam udało się go zdobyć w 2014 roku - przy trzecim podejściu. O naszej pierwszej wizycie u stóp Kazbeku możecie przeczytać tutaj. Nasza druga wyprawa zakończyła się z powodu załamania pogody jedynie dotarciem do dawnej stacji meteo na wysokości 3600 m n.p.m. Dopiero trzecia wyprawa w sierpniu 2014 zakończyła się powodzeniem. Postanowiłam opisać nasze podejście na blogu, bo a nuż poza Martą, skorzysta z tych informacji więcej osób, planujących zdobycie jednego z najwyższych szczytów Gruzji. 


Kazbek nie należy do szczytów trudnych technicznie, jest natomiast górą ładną, pobudzającą wyobraźnię. Widok na ośnieżony wulkaniczny stożek obok, którego na sąsiednim zielonym wzgórzu stoi cerkiew św. Trójcy, jest sztandarową pocztówką z Gruzji. Po otwarciu taniego połączenia linii Wizzair do Kutaisi, wśród wspinaczy można spotkać przede wszystkim Polaków. Najlepszym czasem na zdobycie góry, z najstabilniejszą pogodą, jest zdecydowanie lipiec-sierpień. Z naszego doświadczenia wynika, że niestety jest tam też wówczas najtłumniej. Podczas naszej drugiej próby we wrześniu w stacji meteo byliśmy tylko my i mała grupa Hiszpanów. Za trzecim razem w sierpniu w stacji nie było już wolnych miejsc noclegowych, a kolorowe namioty rozstawione obok pokrywały prawie całą wolną przestrzeń. Za to pogoda była doskonała. Dopadło nas tylko jedno gradobicie, a poza tym cały czas słonecznie. Trafiliśmy w sam środek prawie 4 dniowego okna pogodowego. 


DOJAZD DO PUNKTU STARTOWEGO

U stóp Kazbeku leży miejscowość Stepantsminda zwana również Kazbegi. Jadąc z Tibilisi trzeba się wybrać na dworzec Didube, skąd odchodzą marszrutki - koszt to ok. 25 lari (mogło podrożeć od naszego ostatniego pobytu). Po ok. 3,5 godziny jest się na miejscu. Jadąc z Kutaisi, trzeba najpierw dojechać do stolicy Gruzji - pociągiem lub marszrutką, a potem jak wyżej. My natomiast skorzystaliśmy z usług taksówkarza z lotniska w Kutaisi, który za 100 EUR zawiózł nas prosto do Kazbegi. Nie była to zawrotna cena, biorąc pod uwagę odległość, a dzięki temu udało nam się zyskać prawie jeden dzień , jako, że wylądowaliśmy późnym wieczorem. Ok. 5 rano byliśmy w Kazbegi i po krótkim odespaniu w namiocie mogliśmy jeszcze tego samego dnia ruszyć do góry. 

GDZIE KUPIĆ GAZ DO KUCHENKI

Piszę tutaj o tym, dlatego, że podczas naszej pierwszej wyprawy zjeździliśmy prawie całe Tibilisi w poszukiwaniu kartuszy. To co było prawie nie do zdobycia w stolicy można spokojnie kupić w dwóch agencjach górskich w Kazbegi. Cena to 30 lari (2014 rok) za butlę z gazem. W Kazbegi jest też kilka sklepów spożywczych, wśród nich słynny Google market, gdzie można zakupić prowiant na akcję górską. W wiosce jest tez mała wypożyczalnia sprzętu górskiego, ale jest dość drogo, a sprzęt kiepskiej jakości. 
NASZA TRASA

Mieliśmy 8 dni na akcję górską. To sporo. Nie chcieliśmy się spieszyć - postanowiliśmy, że nie będziemy wchodzić za wszelką cenę i jeżeli tylko czas nam pozwoli czekamy na okno pogodowe. W pierwszy dzień, jako, że całą noc byliśmy w  drodze, postanowiliśmy dojść jedynie do Cerkwi św. Trójcy (Cminda Sameba) na wysokośc 2140 m n.p.m. (ok. 1,5 h z wioski). Na polanie poniżej kościółka rozbiliśmy namioty. To piękne miejsce, zielona trawka, płasko, świetny widok z "okna" i dostęp do wody pitnej, ze źródła w pobliżu cerkwi. 



Drugi dzień upłynął nam na podejściu na przełęcz na wysokości 2920 m n.p.m., z której następnie zeszliśmy kawałek w kierunku lodowca Gergeti i rozbiliśmy się na małej polance przy źródle, gdzie jest kilka miejsc przygotowanych pod namioty. Jest tam stosunkowo zacisznie.
 

Dojście zajęło nam ok. 5 h bardzo spokojnym tempem. Droga jest bardzo łatwa, wije się slalomem pośród hal, potem przechodzi w kamienistą ścieżkę. Jedynym nieprzyjemnym momentem jest przekraczanie rwącego potoku wypływającego z lodowca. Przeskakuje się pomiędzy dużymi głazami, co nie jest najłatwiejsze z 15 kg plecakiem.


Dzień trzeci przeznaczyliśmy na dotarcie do stacji meteo, gdzie mieliśmy rozbić nasz ostatni obóz przed wejściem na szczyt. Droga zajęła nam ok. 4 h w dużo cięższym terenie. Na początku idzie się po skruszałej morenie, po czym dociera się do jęzora lodowca Gergeti.


Tam złapało nas niestety gradobicie. Wejście na lodowiec jest łatwe, szczeliny są doskonale widoczne. Na tym etapie nie wiązaliśmy się, jedynie ubraliśmy raki i spokojnie pięliśmy się w górę. Gwarancją bezpiecznego przejścia lodowca jest podążanie za...kupami konia, tak właśnie. Codziennie na górę idą bowiem lokalni przewodnicy dostarczając konno prowiant, lub sprzęt zamożniejszych wspinaczy. Nikt nie zna lodowca jak oni. Najważniejsze jednak jest to, że nie powinno się iść prosto na widoczne dobrze z dołu meteo, ale niejako je obejść - idziemy cały czas prosto środkiem lodowca, aż meteo znajdzie się lekko za nami i dopiero w tedy skręcamy na prawo. W ten sposób znajdziemy najdogodniejsze zejście z lodowca. Na samej wysokości meteo, po prawej stronie lodowca można się bowiem wpakować w okropne szczeliny. Przy naszej pierwszej próbie wejścia, zejście z lodowca oznaczała gruzińska flaga. W 2014 też zeszliśmy w tym miejscu i to był nasz błąd, bo wpakowaliśmy się w bardzo nieciekawą morenę, pełną złowrogo wyglądających szczelin i długo męczyliśmy się, żeby ją przejść - zwłaszcza, że w deszczu i śniegu wszystko się obsuwało. O czym przekonaliśmy się w drodze powrotnej, wystarczyło przejść prosto jeszcze kawałek i odbić w prawo 100 m dalej i ominęłaby nas cała przeprawa. Więc jeszcze raz - podążajcie za kupą!:)


Kiedy dotarliśmy do meteo przemoczeni do suchej nitki i przemarznięci, bo podczas ostatnich 30 min podejścia deszcz i grad przeistoczył się w śnieżycę, bardzo chcieliśmy na pierwszą noc dostać miejsce w tym przybytku, który przywodzi mi na myśl zrujnowany szpital psychiatryczny w Związku Radzieckim. Ale ma dach i ściany. W każdym razie był taki tłok, że nie było szans nawet na miejsce na podłodze. Więc jeżeli wybieracie się bez przewodnika i wcześniejszej rezerwacji, lepiej mieć przygotowany namiot. Tak wyglądało obozowisko przy meteo w sierpniu 2014:


Kolejny dzień przeznaczyliśmy na wyjście aklimatyzacyjne. Są generalnie dwie opcje. Część wspinaczy wybiera się do małej kapliczki znajdującej się nad meteo na ok. 4200 m. n.p.m. Alternatywą jest przejście części szlaku na szczyt do tzw. małego plateau, leżącego na podobnej wysokości co kapliczka. My zdecydowaliśmy się na tą drugą opcję, chcieliśmy bowiem zaznajomić się z tą częścią szlaku, którą podczas ataku szczytowego pokonamy nocą. A to wyjątkowo nieprzyjemna trasa, w większości po zdradliwej morenie.


Atak szczytowy rozpoczęliśmy ok. 2 w nocy. W ciemności przeszliśmy całą część do małego plateau. Tam weszliśmy z moreny na lodowiec. Kiedy docieraliśmy do dużego plateau na wysokości ok. 4500 m. n.p.m. zaczynało świtać. Między pierwszym i drugim plateau szliśmy z lotną asekuracją, w obawie przed ukrytymi szczelinami.

Od dużego plateau zaczyna się już strome podejście śnieżnym zboczem - obchodzi się szczyt niejako naokoło.
 

Na koniec, już przed samym szczytem czeka nas jeszcze niemiła niespodzianka -  niewielki, ale bardzo stromy kuluar (zdjęcie niestety nie do końca oddaje tę stromiznę)



Przejście go nie jest szczególnie trudne, ale mocno męczące, bo to już sama końcówka i spora wysokość daje się we znaki. Ostatni wysiłek i możemy stanąć na szczycie - 5034 m n.p.m. My mieliśmy szczęście - nie tylko piękna pogoda i doskonała widoczność, ale również bardzo słaby wiatr, co jest nietypowe dla tej góry. Dzięki temu mogliśmy długo posiedzieć na szczycie i delektować się cudownym widokiem na góry Kaukazu.


Potem szybkie zejście powrotne do meteo. I jak zwykle połowa trasy jak na skrzydłach, druga część od zejścia z lodowca jak po grudzie. Po ok. 12 h akcji górskiej byliśmy z powrotem w bazie. Po pysznej sałatce  z kuskusu, którą przygotowała nam znajoma z innej ekipy, padliśmy w śpiworach i wstaliśmy po kilkunastogodzinnym śnie. Zwinęliśmy namioty i zeszliśmy na sam dół do naszego pensjonatu u Nazi. Po upragnionym prysznicu ruszyliśmy w "miasto" świętować przy gruzińskim winie i khinkali. 

Jeżeli ktoś z Was wybiera się na Kazbek w najbliższym czasie i ma jakieś pytania - chętnie pomożemy. A może ktoś już był i ma ochotę uzupełnić nasz tekst o nowe rady i wskazówki - zapraszamy do komentowania!

You Might Also Like

0 komentarze

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...