JAK PRAWDZIWA KOBIETA RODZIĆ POWINNA
16:37
Kilka dni temu znajomy przysłał mi dla żartu szwedzką gazetę
dla ciężarnych „Gravid”. Przeglądałam ją z ciekawości i trafiłam na nagłówek:
„Prawdziwa kobieta powinna rodzić szybko, naturalnie i bez znieczulenia”. Tekst
traktował o naszych idealizacjach porodu i o tym jak często ciężko nam kobietom
sprostać swoim własnym, bądź narzucanym przez innych wymaganiom w tej materii.
Mam wrażenie, że wraz z coraz większą wiedzą odnośnie przebiegu porodu oraz
świadomością własnych praw, wzrastają również nasze wymagania co do tego jak
nasz poród ma wyglądać.
Te wymagania nie rzadko wynikają z obrazu porodu
przekazywanego przez liczne szkoły rodzenia, gdzie poród naturalny
przedstawiany jest niezwykle pozytywnie,
bo przecież na wszystkie
negatywne zjawiska przy nim występujące mamy naturalne panacea; szpitale są
coraz lepiej przygotowane i w końcu możemy rodzić po ludzku. Do mojego
pierwszego porodu szłam przepełniona takim optymizmem i wiarą we własną siłę,
że aż się dziwię, że potrafiłam się aż tak nakręcić. Chciałam rodzić
naturalnie, oczywiście bez znieczulenia, no
bo przecież ból jest przy porodzie bardzo ważnym sygnałem, a z pomocą
męża i różnych technik pokazywanych w szkole rodzenia będziemy mogli go
skutecznie zmniejszyć. Bo przecież jeżeli tylko będę aktywna w pierwszej fazie
porodu, a w drugiej będę rodzić w pozycji wertykalnej, nie tylko skrócę czas
trwania porodu, ale jeszcze na pewno uniknę pęknięcia, czy Boże uchowaj,
nacięcia krocza. Minęły już przecież dawno czasy, kiedy to nasze mamy podpięte
nieustannie pod ctg, w pozycji leżącej, bez prawa do zmiany pozycji, wypychały
dziecko pod górkę, wbrew grawitacji. To już przecież nie położna i lekarz będą
rodzić moje dziecko, ale ja sama, wyposażona przez naturę w niezawodny
instynkt.
Przeżyłam ogromne rozczarowanie. Chyba dlatego, że myślałam,
że będę w stanie ten mój poród w jakimś stopniu kontrolować. Nie przewidziałam,
że mogę się nie dopasować z położną, która nie będzie chciała/umiała odebrać
porodu w pozycji wertykalnej. Nie przypuszczałam, że z 2 godzinnego kontaktu
„skóra do skóry” z moim synem dane mi będzie spędzić z nim ok. 5 min, a
następne 60 min przypadnie na bolesne szycie. Nie wiedziałam, że po porodzie
naturalnym można dochodzić do siebie przez prawie 2 miesiące. I do teraz nie
wiem kto zawinił. Albo czy w ogóle ktoś? Wiem natomiast, że kiedy nasze
wyobrażenia co do porodu, tak bardzo różnią się od rzeczywistości, można potem
przeżywać coś na kształt żałoby. Miesiącami analizować w myślach jego przebieg,
zastanawiając się co i gdzie poszło nie tak, co mogliśmy zrobić inaczej. 1,5
roku po można się popłakać, czytając artykuł w „Zwierciadle” o odważnej
położnej, która pomagała przychodzić dzieciom na świat w Kenii, Na Filipinach i
Bali i która z zafascynowaniem opowiada
o pięknym porodzie lotosowym. Popłakać z żalu oczywiście, że mój syn nie mógł
przyjść na świat w taki właśnie sposób.
I naprawdę nie pomagało wszystko to co po moim porodzie mi
mówiono:
- „że to bardzo
szybko się zapomina” – nie zapomniałam do teraz
- „że najważniejsze, że dziecko jest zdrowe” – no pewnie, że
tak, tylko to nie tu jest pies pogrzebany. To tak jak powiedzieć komuś, komu
skradziono buty, że najważniejsze, że ciągle ma rower. Naprawdę można odczuwać
nieprawdopodobną radość z powodu narodzonego dziecka, i głęboką żałobę po tym
jak te narodziny wyglądały.
- „że za moich czasów poród był dopiero traumatyczny” – i tu
pojawiają się mrożące krew w żyłach historie naszych mam, cioć i babć, które
faktycznie miały na co narzekać. Moim „hitem” jest opowieść babci, która z pewną dumą, muszę przyznać, opowiada, jak to przywieziona karetką do
szpitala stwierdziła, że nie pojedzie windą tylko pójdzie po schodach, a kiedy
w między czasie odeszły jej wody, poprosiła salową o ścierkę – bo ona sama
powyciera. A kiedy już rodziła na 8 osobowej sali, lekarz tam obecny mówił do
pozostałych rodzących, dając babcię za przykład: „popatrzcie – pierworódka, a
nie wrzeszczy jak wy". (Wiem, że to może nie najlepiej o mnie świadczy, ale
ilekroć słyszę tą historię, życzę temu Panu w myślach, wielkiego kamienia
nerkowego, którego zapewne rodziłby w ciszy, ze stoickim spokojem na twarzy). Historią numer 2 jest opowieść mojej
teściowej, jak to wyczerpana po porodzie, leżąc na korytarzu (bo oddział
przepełniony) musiała dać 100 złotych w łapę salowej, by ta przyniosła jej
szklankę wody z kranu. Każda z Was zapewne zna własne horror story z porodówką
w tle z czasów słusznie minionej epoki, więc nie ma sensu się tu rozpisywać. Wniosek
płynie z tego taki, że nasze mamy i
babcie musiały być extra dzielne, wytrwałe i
w ciszy znosiły swoje cierpienie. Nagrodą było zawsze narodzone dziecko,
które rekompensowało absolutnie wszystkie upokorzenia. A o całej reszcie nie
warto nawet opowiadać, z resztą o czym skoro tak szybko się zapomina.
To dziedzictwo jest jednak z nami
do dzisiaj. Nam już jednak wolno krzyczeć, przeklinać, trzymać partnera za
rękę. Znamy swoje prawa i czasem wydaje nam się, że o przebiegu porodu wiemy
więcej niż towarzysząca nam położna. Mamy tensy, termofory, gumowe piłki, worki sako, drabinki, prysznice i wanny. Gdzie
więc to dziedzictwo cierpiącej przy porodzie matki polki? W słowie „bez
znieczulenia”. I nie zrozumcie mnie źle – nie jestem jakąś fanką znieczulenia
przy porodzie. Uważam, że to kwestia indywidualnej decyzji. Obserwuje jednak wszędzie
dookoła podejście samych kobiet, które na koleżanki, które zdecydowały się
rodzić ze znieczuleniem, patrzą jakby to nie był żaden poród. Jakby
znieczulenie było czymś wstydliwym, aktem tchórzostwa. Sama procedura uzyskania
znieczulenia ZZO w większości szpitali jest również niezwykle utrudniona. Albo
jest za wcześnie/albo za późno. A to już nie warto, bo tylko opóźni poród. A to
anestezjolog zaginął w akcji.
Moja przyjaciółka, która żaliła
się swojej szwagierce, że nie podano jej znieczulenia podczas porodu, mimo
wyraźnego życzenia, usłyszała, że powinna być szczęśliwa, bo dzięki temu „nie
odebrano jej tego cudownego uczucia ulgi kiedy dziecko przychodzi na świat i przestaje boleć”. Ok, ja rozumiem, że ktoś
może afirmować swoje własne cierpienie, ale to raczej nie ma sensu, żeby
narzucać takie podejście innym. Zwłaszcza, że odczuwanie bólu jest sprawą
wysoce indywidualną. Dlaczego nie potrafimy zaakceptować, że ktoś ma prawo czuć
inaczej niż my?
Jeszcze ciekawiej wygląda
sytuacja z cesarskim cięciem. To jest przecież wg. niektórych poród w wersji
deluxe. „Co ty wiesz o porodzie, moja droga, skoro miałaś cięcie?” Co z tego,
że to operacja, po której można dochodzić do siebie krócej lub dłużej, i która
też może nieść za sobą pewne komplikacje. Kiedy poszłam na wizytę kontrolną 6
tygodni po porodzie do mojej byłej lekarki ginekolog i powiedziałam jej o moim
rozczarowaniu porodem naturalnym, usłyszałam, że: „to Pani nie wiedziała, że
poród boli? Powinna być Pani dumna, że urodziła Pani naturalnie, bo teraz
wszystkie tylko się tną”. Sama mam mieszane uczucia, co do cesarskiego cięcia
na życzenie, którego niby nie ma, a jednak jest. Jednak realne wyrzuty sumienia
u kobiet, które z przyczyn zdrowotnych zmuszone były rodzić przez cesarskie
cięcie, są dla mnie zjawiskiem smutnym. Czy naprawdę jeżeli nie urodzę
naturalnie, jestem kobietą gorszego sortu, dla której nie ma miejsca w lidze
„dzielnych”?
Przede mną w niedługim czasie
kolejny poród, do tego bliźniaków. Są duże wskazania do cesarskiego cięcia, bo
chłopaki przybierają wszelkie możliwe pozycje, tylko nie te – głową w dół.
Jednak moja obecna lekarka zapytała się mnie, czy gdyby sytuacja się zmieniła,
biorę pod uwagę poród naturalny. A ja wciąż nie wiem co odpowiedzieć. Bo
chociaż jeszcze 1,5 roku temu byłam przekonana, że już nigdy naturalnie rodzić
nie będę, to chowam w sobie tęsknotę za pięknym, naturalnym porodem, który
wyzwoli we mnie jakąś, bo ja wiem, pierwotną siłę. Skąd w mojej głowie tyle
sprzeczności? No więc jak ta prawdziwa kobieta w końcu rodzić powinna?
Chętnie posłucham Waszych
historii.
1 komentarze
Dzień dobry Kasiu,
OdpowiedzUsuńchciałam Ci podziękować za wpis "Jak prawdziwa kobieta powinna rodzić". Dotknęłaś świeżej rany w moim sercu i położyłaś na niej plaster aloesu. Wyraziłaś to, czego nie umiałam wypowiedzieć i czytając wypuściłam trzymane długo napięcie. To takie piękne uczucie! Mój poród był wszystkim tym czego się bałam, czego nie chciałam. Zasłonił radość macierzyństwa na wiele miesięcy. Nadal rozsiewam żal do personelu szpitala, siebie, męża, natury, wszechświata... Nie umiem ukoić ogromnego poczucia oszukania, niesprawiedliwości, upokorzenia, bezsilności.
Jak Ty poradziłaś sobie z trudnymi emocjami po pierwszym porodzie?
Co pomogło Ci w podjęciu decyzji o kolejnej ciąży?
Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie!
Magda