PORÓD BLIŹNIĄT PRZEZ CESARSKIE CIĘCIE - NIE TAKI DIABEŁ STRASZNY...
14:36Nasze bliźniaki przyszły na świat przez cesarskie cięcie. Mimo, że Filip układał się główką w dół, drogę zagrodził mu Tadek rozkładając się na całej szerokości pupą do dołu. Nie było więc wyjścia. Z resztą poród siłami natury nie był dla mnie w żadnym razie kuszący. Już jeden, bardzo ciężki mam za sobą. Cesarskie cięcie jednak było dużą niewiadomą i bałam się go - jak wszystkiego czego nie znamy i co do kompletu nie kojarzy się dobrze. To przecież operacja - a ja mam w zwyczaju ograniczać kontakty ze służbą zdrowia do minimum. Na widok białego fartucha podnosi mi się ciśnienie.
Jako, że udało mi się przeżyć i czuję się całkiem nieźle, postanowiłam opisać tutaj moje wrażenia, co ma na celu oswojenie z CC wszystkie Was, które na cesarkę czekacie i może tak jak ja wcześniej zwyczajnie się jej boicie.
U mnie akcja porodowa rozpoczęła się w 37 tygodniu ciąży, tydzień przed zaplanowanym przyjęciem do szpitala. Ale to dość typowe przy bliźniętach, że dzieciaki pchają się na świat trochę wcześniej. I tak fajnie, że poród rozpoczął się naturalnie, bo to korzystniejsze dla dzieciaków i laktacji. O północy przewieźli mnie na porodówkę, gdzie cudowna położna, której imienia niestety nie pamiętam podpięła mnie pod ktg i krok po kroku opisała jak cesarskie cięcie będzie przebiegało. Odpowiadała szczegółowo na wszystkie moje pytania i sprawiła, że poczułam się bezpiecznie. Cały czas w tej pierwszej fazie towarzyszył mi również Wiktor, co było dla mnie bardzo ważne. Po zrobieniu ktg przebrałam się w gustowną, granatową koszulkę z materiału przypominającego trochę grubszy ręcznik papierowy, z seksownym rozcięciem z tyłu. Pani położna założyła mi cewnik, co nie było przyjemne, ale też nie sprawiało bólu - raczej dawało odczucie zimna. I tak przygotowana o godz. 1 w nocy ruszyłam na salę operacyjną. Przed wejściem pożegnałam się z Wiktorem, który miał czekać pod drzwiami z nadzieją na kangurowanie chłopaków tuż po porodzie.
U mnie akcja porodowa rozpoczęła się w 37 tygodniu ciąży, tydzień przed zaplanowanym przyjęciem do szpitala. Ale to dość typowe przy bliźniętach, że dzieciaki pchają się na świat trochę wcześniej. I tak fajnie, że poród rozpoczął się naturalnie, bo to korzystniejsze dla dzieciaków i laktacji. O północy przewieźli mnie na porodówkę, gdzie cudowna położna, której imienia niestety nie pamiętam podpięła mnie pod ktg i krok po kroku opisała jak cesarskie cięcie będzie przebiegało. Odpowiadała szczegółowo na wszystkie moje pytania i sprawiła, że poczułam się bezpiecznie. Cały czas w tej pierwszej fazie towarzyszył mi również Wiktor, co było dla mnie bardzo ważne. Po zrobieniu ktg przebrałam się w gustowną, granatową koszulkę z materiału przypominającego trochę grubszy ręcznik papierowy, z seksownym rozcięciem z tyłu. Pani położna założyła mi cewnik, co nie było przyjemne, ale też nie sprawiało bólu - raczej dawało odczucie zimna. I tak przygotowana o godz. 1 w nocy ruszyłam na salę operacyjną. Przed wejściem pożegnałam się z Wiktorem, który miał czekać pod drzwiami z nadzieją na kangurowanie chłopaków tuż po porodzie.
Kiedy zobaczyłam ilość personelu na sali zaczęłam się denerwować (przy bliźniętach jest ich ok. dwa razy tyle) . Do kompletu doszedł stres związany z zastrzykiem znieczulającym do kręgosłupa - panicznie boję się igieł. I chociaż położna powiedziała mi wcześniej, że to podobny dyskomfort jak przy zakładaniu cewnika, trzęsłam się wewnętrznie ze strachu. Teraz wiem, że niepotrzebnie. Ten zastrzyk naprawdę nie boli. Gorsze jest zakładanie wenflonu. Po zastrzyku musiałam się natychmiast położyć, bo znieczulenie zaczęło działać w ciągu 20 sekund. Anestezjolog uprzedziła mnie, że nie będę czuła bólu, natomiast będę czuła dotyk lekarzy i będę miała świadomość, że ktoś "grzebie mi" w brzuchu. Tak, też było. Na początku wpadłam w lekką panikę, że znieczulenie nie działa, ale anestezjolog jeszcze raz uspokoiła mnie, że tak ma być. Po kilku minutach usłyszałam płacz pierwszego syna - Tadzia, urodził się o godz. 1.20, minutę po nim przyszedł na świat Filip. Chłopaków od razu przejęła lekarz pediatra i w moim mniemaniu badanie trwało całą wieczność. Na okrągło pytałam pielęgniarkę stojącą obok, czy wszystko z nimi w porządku,a ona cierpliwie powtarzała "Spokojnie, pani doktor bada, zaraz wszystko Pani powie" i tak kilka razy. W końcu się dowiedziałam, że wszystko jest w porządku, mają jedynie mały problem z płucami i muszą się dogrzać w inkubatorze. Potem każdy kolejno dał mamie buziaka i tyle ich widziałam. Poszli z pielęgniarkami do inkubatora i dalszego badania - za nimi podążył Wiktor. Nie było niestety mowy o kontakcie "skóra do skóry" ani ze mną ani z Wiktorem.
Kiedy chłopaki wyszły z sali, a mnie zaszywano, zaczęłam się nieprawdopodobnie trząść. Jakbym znalazła się nago na biegunie, z tym, że zimna nie czułam. Szczękałam zębami na okrągło przez kolejne 20 min, nawet wtedy kiedy przewieźli mnie już na normalną salę. Położna, która przyszła podać środki przeciwbólowe uspokoiła mnie, że to często spotykana reakcja na znieczulenie. Faktycznie po chwili przeszło, a ja mogłam się na chwilę zdrzemnąć. Co godzinę przychodziły do mnie położne i sprawdzały jak się czuję. Miałam też cały czas uzupełniane środki przeciwbólowe. Najpierw morfinę, potem paracetamol i ketanol. Po kilku godzinach zeszło ze mnie znieczulenie operacyjne i mogłam ruszać nogami. O 10 rano przyszła położna i powiedziała, że mogę już spróbować wstać. W asyście Wiktora spróbowałam podnieść się z łóżka. Wyobrażałam sobie, że wstanę, wezmę prysznic i polecę zobaczyć chłopaków w inkubatorze. No cóż...nie poleciałam. Doszłam do ubikacji i musiałam się wrócić, bo tak kręciło mi się w głowie. Czułam również duży ból w podbrzuszu i kurczowo trzymałam się za brzuch podczas chodzenia, co bardzo rozbawiło moją współlokatorkę, która w końcu zapytała: czy to w jakimś stopniu mi pomaga? Kiedy przestałam podtrzymywać brzuch stwierdziłam, że różnicy faktycznie nie ma, a i wnętrzności moje jakoś nie wypadają. Co tu dużo mówić, pierwszy dzień był ciężki, ale już następnego ranka mogłam całkiem swobodnie się poruszać. Czwartego dnia zrezygnowałam zupełnie ze środków przeciwbólowych.
Teraz prawie trzy tygodnie po porodzie czuje się tak dobrze, że muszę się pilnować, żeby nie dźwigać ciężkich rzeczy, bo zdarza się, że zupełnie zapominam o tym, że niedawno byłam operowana. W moim przypadku cesarka była niczym zabieg SPA w porównaniu z poprzednim naturalnym porodem, ale myślę, że to sprawa bardzo subiektywna. Znam opowieści koleżanek, które dużo dłużej dochodziły do siebie po CC.
A może i Wy macie swoje wrażenia z przebytej cesarki i chcecie się nimi podzielić?
4 komentarze
Ja nie miałam cesarki, ale chciałam się z Tobą podzielić informacją, że po moim drugim PSN również trzęsłam się jak wariatka (tyle, że z zimna) i w pewnym momencie nawet zaczęłam obawiać się o stan mojego aparatu ortodontycznego. Ale w szafce obok łóżka porodowego schowane były dwa grube koce, którymi przykryła mnie pani położna, co chyba świadczy o tym, że takie drgawy chyba często się to zdarzają :-)
OdpowiedzUsuńPozdrowienia znad pracy dyplomowej, które w końcu ruszyła z kopyta! :D
O widzisz..rozumiem, że aparat przeszedł i tę próbę?;)Ciekawa jestem skąd się te drgawki biorą - może to efekt schodzącego napięcia?
UsuńNawet nie wiesz jak się cieszę, że zasiadłaś do pracy. Niech moc będzie z Tobą!:)
Mam bardzo podobne wspomnienia jak Ty. Pierwszy poród naturalny - koszmar i dochodzenie do siebie przez dwa miesiące. Drugi cc - SPA. W porównaniu oczywiście.
OdpowiedzUsuń32 yr old Software Engineer IV Danny Terbeck, hailing from Windsor enjoys watching movies like Funny Bones and Writing. Took a trip to The Sundarbans and drives a Ferrari 275 GTB/4. zrodlo imp
OdpowiedzUsuń