Przyzwyczaiłam się już do tego, że mało kto przejdzie obojętnie obok bliźniaczego wózka. Odpowiadam grzecznie, że dwóch chłopców, że dwujajowe, kiwam potakująco, że podwójna radość i podwójna robota i uśmiecham się pod nosem, słysząc, że wiozę w tym wózku TYSIĄC złotych (bo przecież to dwa razy "pińcet"). Czasami zdarza mi się spotkać innych rodziców bliźniąt. Ja pcham mój wózek i widzę z daleka Ją, jak pcha z wysiłkiem swój tysiąc. I to porozumiewawcze spojrzenie, tak, wiem jak wyglądają Twoje noce, tak, wiem, jak to jest jak płaczą na raz. Najciekawiej jest jednak jak zaczepiają mnie rodzice odchowanych lub ewentualnie starszych niż moje bliźniaków. To są dopiero historie z dreszczykiem.
Ten tekst piszę głównie dla siebie, ale i dla tych podobnych charakterologicznie do mnie, których jak mniemam jest całkiem sporo. Dla takich, którzy lubią idealizować świat i którzy rzadko przed realizacją jakiegoś planu wizualizują sobie możliwe negatywne konsekwencje lub problemy. Dla tych, których motto życiowe brzmi: "Szlachta na koń wsiędzie i jakoś to będzie". Którzy wszystkie rady i ostrzeżenia tych bliskich i tych nieznajomych kwitują prychnięciem lub ewentualnie dyplomatycznym milczeniem. Dla tych co chcieli teatr otwierać w miejscowości zamieszkanej przez 100 osób i tych co z małymi dziećmi kule ziemską trzy razy objadą i tych co pierwszy milion zarobią sprzedając ubikacje sprowadzane z Chin. Lubię Was!
Mam za sobą trudny egzamin na przewodnika po Krakowie i podczas tego egzaminu koleżanka bardzo uroczo się przejęzyczyła i mówiąc o obrazie Henryka Siemiradzkiego zrobiła z "Pochodni Nerona" - "Pochodnie Neurona". Więc ten tekst jest dla tych wszystkich zapaleńców, którym w głowach nieustannie palą się takie pochodnie neuronów i którzy do kompletu zdecydowali się posiadać dzieci. Czy to da się pogodzić?